Historia osobista Adama
PRZECIEŻ JESZCZE WSZYSTKIEGO NIE STRACIŁEM
Kluczowe słowo w tym tytule to „jeszcze”. Mówią na mnie Adam i jestem alkoholikiem. Nie było łatwo przyznać się przed samym sobą i przed innymi, że mam problem. Dziś ironicznie się śmieję mówiąc, że bardziej miałem problem z niepiciem, niż z samym piciem. Ale od początku.
Pochodzę z domu, gdzie – odkąd pamiętam – zawsze był alkohol. Mój tato były bokserem, pracował w małej fabryce jako tokarz. Był pracowity, w domu nie było luksusów, ale niczego nam nie brakowało. To, co utkwiło mi z dzieciństwa najbardziej, to jego powroty z pracy autobusem pracowniczym, czy – lepiej by było powiedzieć – sytuacje, kiedy nie wysiadł z tego autobusu, co oznaczało, że poszedł pić. Wtedy dom w parę sekund stawał się inny, oczy mamy zalewały się łzami, obiad już nie smakował. Lubiłem tatę, był moim bohaterem: szarmancki, odważny, ludzie się go bali, imponował mi… Czar prysnął, gdy nie wstał do wieczerzy wigilijnej. Miałem wtedy może siedem lat, byłem zły na niego, byłem zły na wszystko, podobnie jak moja mama i starsza siostra. Nigdy nie chciałem taki być, zawsze sobie powtarzałem, że nie będę tak robił jak on… W domu, gdzie ciągle jest złość, brak spokoju, brak rozmowy, zbite szyby w drzwiach od pokoju, brak zainteresowania tym, co u mnie, bardzo szybko odkryłem fakt, że lepiej być z kumplami, starszymi kumplami, bo zawsze takich miałem. Mogłem grać w klubie w piłkę, mogłem trenować lekkoatletykę, karate, byłem w tym dobry, lecz zawsze szedłem na łatwiznę i miałem słomiany zapał. Z chłopakami było fajnie: gra w karty, oglądanie świerszczyków, jazdy WSK czy MZ na dyskoteki – to było kuszące, bardzo mi się podobało. Byłem skryty, nieśmiały, wstydziłem się rodziców i domu, nigdy do nas nikt nie przychodził, nawet moi koledzy, pewnie nigdy ich nie zapraszałem. Większość tych starszych kolegów nie piła do osiemnastego roku życia, ale jak zaczęli, to ja z nimi. Miałem wtedy 15 lat. Pamiętam pierwszy raz, pamiętam, gdzie to było, z kim się napiłem, co to było, nawet jaki miało smak, ale tak naprawdę nie to się liczyło, liczył się efekt, stan, odlot, świat nabrał barw, wszystko stało się niezwykłe, wirowało, wewnętrzy luz, chciałem więcej, następna szklana i jeszcze lepiej i mocniej… film się urwał. Ktoś pomógł dotrzeć pod dom, nie mogłem wejść, wydawało mi się to niby śmieszne, a z drugiej strony była wielka bezradność. Mama otworzyła drzwi, popłynęły łzy, pamiętam je do dziś, mimo, że było ciemno. Jakieś słowa powiedziała w złości i bezsilności, dostałem po głowie, zaprowadziła mnie do łóżka, pomogła się rozebrać, padłem… Rano szok, strach, luki w pamięci, wymioty, ból głowy – nigdy wcześniej tak się nie czułem i nie chciałem się nigdy więcej tak czuć. Za tydzień, w sobotę znowu poszedłem do kumpli, myślałem, że tym razem będzie inaczej. Nie było.
Wydarzenia w moim życiu potoczyły się bardzo szybko, w wieku osiemnastu lat zostałem ojcem, mężem. Nieskończone technikum, trzeba było zarabiać pieniądze dla rodziny, szukać swojego miejsca w życiu. Gdy miałem cel, marzenia, funkcjonowałem ok, pracowity i pomysłowy byłem zawsze. Mały wiejski sklepik, czasem dodatkowa praca na budowie, w lesie, w tartaku, trochę z gospodarki, choć zawsze w tym wszystkim był alkohol, zawsze dawał więcej siły, pomysłów, wytchnienia, radości, no i zawsze był blisko pod ręką. Coraz częściej, coraz więcej było go w moim życiu. Żona zawsze była zła jak piłem, zawsze, odkąd pamiętam, nie podobało się jej jaki jestem kiedy wypiję, nie podobali się jej moi kumple od kieliszka. Było wiele kłótni, wiele cichych dni, wiele złości, uraz, a potem przeprosin, kwiatów, prezentów, obietnic. Parę dni spokoju i powrót do punktu wyjścia.
Pierwszy punkt zwrotny i traumatyczne przeżycie – śmierć mamy: wyrzuty sumienia, utrata osoby, która rozumiała mnie zawsze bez słów, tylko popatrzyła mi w oczy i było wszystko jasne. Wtedy zrodziła się decyzja, by rok nie pić, taka żałoba. Piękny rok: spokój, sukcesy, inny dom, normalność, dużo pracy, za dużo. Rok minął, nie chciałem pić. Dziś widzę, że brakowało mi czegoś, nie potrafiłem się otworzyć na trzeźwo, nazbierało się wiele spraw, które dusiłem w sobie, przychodziła frustracja bez większego powodu, smutek bez większego powodu, nie potrafiłem sobie z tym poradzić i przyszła myśl, że może się napiję w święta ze szwagrem, wyżalę mu się, wygadam i po świętach już nie będę pił. No może jeszcze Sylwester, bo bawić się bez alkoholu już też nie umiałem. Ruszyłem po Wigilii od razu, na co czekać, święta tylko parę dni. Po świętach kac, a przecież wolne mogę sobie u siebie wziąć, kiedy chcę. Nowy Rok przywitany na mega kacu, a znałem tylko jedno lekarstwo i znowu: dwa, trzy dni, tydzień, miesiąc, rok… Przytyłem do 120 kg, ciało zaczęło dziwnie się zachowywać. Pierwszy rosół, którego nie mogłem zjeść łyżką, pierwszy kłopot, by się podpisać, problemy ze snem. Jaki wniosek? Trzeba zmienić rodzaj alkoholu. To wysokie dno, które osiągnąłem było straszne: z zewnątrz niby wszystko ok: firma, dom, rodzina, hobby, motocykl, a w środku mnie pasztet, stany depresyjne, myśli samobójcze, ciągły lęk, ciągłe udawanie, ciągłe krycie się przed wszystkim, okropna samotność, brak nadziei, brak zrozumienia, wstyd. Przyszła bezsilność.
Punkt zwrotny to dzień, w którym po kolejnej awanturze z żoną po prostu się rozpłakałem i wypowiedziałem słowa: przestań krzyczeć, pomóż mi, bo sobie nie daję rady z piciem. Dziwna była reakcja żony: przestała krzyczeć, siadła do laptopa i znalazła psychiatrę, umówiła mnie na wizytę. Zawiozła mnie do niego za parę dni, oczywiście na kacu. Parę razy do niego poszedłem, ale przenieśli mu gabinet gdzie indziej, a my z żoną pomyliliśmy miejsca i trafiłem do innego lekarza – jak się okazało: specjalisty uzależnień. Badania potwierdziły mój stan: próby wątrobowe przekroczone paręset razy, zapalenie trzustki, ciśnienie 210/110, byłem na krawędzi….
Jeszcze parę miesięcy się biłem sam ze sobą, dostałem terapeutkę i cotygodniowe wizyty. Wychodziłem z terapii i szedłem naprzeciw do sklepu, kupowałem to, co lubiłem i wracając autem piłem. Żona pytała: jak tam cię leczą? Odpowiadałem, że super, a płakać mi się chciało, bo byłem przecież pijany. Straszne to było i trudne. Wreszcie otworzyłem się u terapeutki i przyszła decyzja, by jednak choć na jakiś czas przestać pić. Tak zaczęła się moja droga abstynencji, a następnie trzeźwości. Po paru sugestiach postanowiłem wreszcie pójść na mityng AA.
PUNKT ZWROTNY
Tak bardzo często nazywam ten dzień, ten czwartek, ten moment, gdy zobaczyłem tych ludzi. Spytali czy pierwszy raz na mityngu i przytulili mnie, ucieszyli się, że przyszedłem, szczerze się ucieszyli. Wrażenia z tego spotkania mam w głowie do dziś: pozytywnie zakręceni ludzie, odniosłem wrażenie, że cieszą się z tego, że są alkoholikami. No i byli lepsi ode mnie w piciu i w chowaniu przed żoną alkoholu. Byli tacy jak ja, mówili o tym, co mam w głowie, jakbym ich znał od zawsze, jakby to było miejsce, którego zawsze szukałem. Prowadzący machał pewną książką i mówił, że to jest ,,instrukcja obsługi (podał swoje imię) alkoholika. Skoro instrukcja, to sobie ją kupiłem i tak w moje ręce dostała się Wielka Księga jak potocznie nazywamy książkę „Anonimowi Alkoholicy”. Tak sobie nie piłem przez parę ładnych miesięcy: wtorek terapia, czwartek mityng, cała reszta po staremu. No i wydarzyło się coś, co wreszcie musiało się wydarzyć, bo ile można obchodzić się ze mną jak z jajkiem ze strachu, że pójdę pić. Jakiś drobny spór z żoną, parę słów za dużo, kłótnia, no i jej słowa: „Ty lepiej idź się napić, bo nic się nie zmieniło”. Zabolało, mocno zabolało. Siedziałem w kuchni i płakać mi się chciało. Co jest grane? Ja tak się mordowałem, by przestać pić, tyle wyrzeczeń, tyle bólu, tyle straty, a tu takie słowa. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to by iść się napić i pokazać żonie jaki byłem fajny, jak nie piłem. Wniosek przyszedł w środku bezsennej nocy: muszę coś zmienić, bo wrócę do picia. Co mogę zmienić? Tylko siebie. Przyszła do głowy myśl, że może ten Program Dwunastu Kroków. Tyle o nim słyszałem, ostatnia deska ratunku. Podszedłem do człowieka, który wtedy dla mnie jakoś najrozsądniej mówił na spotkaniach, no i był żonaty. Spytałem czy zostanie moim sponsorem. Odpowiedział: „No wreszcie, bo już widziałem, jak się męczysz”.
PROGRAM
Tak się zaczęła moja droga z Programem Dwunastu Kroków. Umówiliśmy się ze sponsorem na codzienne rozmowy, dostałem sugestie do pracy z wyznaczonymi stronami i akapitami z Wielkiej Księgi. Pierwszy Krok tak w zasadzie zrobiłem dużo wcześniej, choć go nie rozumiałem: jestem bezsilny nie tylko wobec alkoholu, ale wobec wielu spraw, rzeczy, ludzi. Bezsilny, ale nie bezradny, bo zawsze dostanę jakieś rozwiązanie: czy to od Wspólnoty, czy od Programu, od ludzi. Moim życiem do tej pory kierowały albo błędne zasady, błędne przekonania, instynkty, a na samym końcu alkohol, bo przecież pod sam koniec picia jedynym celem w życiu było, jak się tu napić. Drugi Krok pyta, czy uwierzyłem, że sobie sam nie poradzę, przecież już próbowałem tyle razy, tyle lat. Wiem, że nie dam sobie sam rady. Zauważyłem, że chodzenie na spotkania zmienia sposób mojego myślenia, że moje emocje już tak mocno mną nie rządzą. We Wspólnocie jest siła. Nie wiedziałem co to za siła, ale uwierzyłem, że ona jest. Trzeci Krok, o którym słyszałem, że jest bardzo ważny i faktycznie tak jest. Pierwsze co mnie zszokowało i zaciekawiło to słowa mojego sponsora, który był bardzo wierzący, praktykujący, blisko kościoła, a powiedział: „Robert, nie myl wiary z religią” – to było mocne dla mnie. W tym Kroku zrozumiałem, że chodzi o moja świadomą decyzję, by powierzyć moje życie i moją wolną wolę, opiece Boga, jakkolwiek Go pojmuję czy nie pojmuję. Dużo czytałem, dużo słuchałem, dużo rozmawiałem ze sponsorem o tym czym jest wiara. Przyszło takie „oświecenie”, trochę przebudzenie duchowe, dużo przeżyć, które trudno było na rozum pojąć. Jak już troszeczkę zgłębiłem zasady duchowe, to pierwszy raz w życiu sam tego zapragnąłem, by uklęknąć (kiedyś klękałem, bo tak trzeba było lub kazali), wziąć swoje życie z rąk idioty, czyli siebie i powierzyć je Bogu. Zrobiłem to i jakoś lżej się zrobiło. Od tamtej pory zawsze czuję opiekę Siły Wyższej. Pozbyć się samowoli było trudniej, bo ciągle wracała i wraca nadal – ciągle chcę mieć rację, by było po mojemu, a zapominam, że mam nowego ,,Pracodawcę” i mam robić robotę dla Niego. Krok Czwarty to ten, którego się wszyscy bali. Przy tym Kroku zrozumiałem, że to nie taki sobie rachunek sumienia, że tu tkwi właśnie istota moich błędów, do których muszę się dogrzebać. Co spowodowało, że znalazłem się w tym miejscu w życiu, dlaczego? To były dobre i trudne pytania, na które razem ze sponsorem musiałem sobie odpowiedzieć w Kroku Piątym. Jak wyznać Bogu istotę moich błędów całego życia? Sponsor powiedział, że razem będzie nam lżej to nieść, a jak jeszcze je oddam Bogu, to już całkiem ciężar przeszłości zniknie. Parę godzin rozmowy o tym, co napisałem, przy każdej osobie czy instytucji w tabelach dopisaliśmy istotę moich błędów. Najwięcej było uraz, żalu, urażonej męskiej dumy, lekkomyślności, zazdrości, niskiego poczucia wartości. Bóg mi przebaczył, ludzie jeszcze nie, ale to praca na dalszych Krokach. Dużo zmian, przyszedł zdrowy rozsądek, zamknęliśmy z żoną wiejski sklepik, zamknęliśmy bar mordownię, przyszedł spokój, jakaś normalność, w której czasem nadal nie potrafiłem się odnaleźć. Nowy pomysł na inny biznes bez handlu alkoholem, pierwsze trzeźwe wczasy z rodziną, wcale niełatwe, ale cudowne, kolejne trzeźwe święta. Powrót do Boga. Pierwsze warsztaty AA w Tenczynie, pierwsze rekolekcje trzeźwościowe, pierwsze imprezy bez alkoholu, wszystko inne, wszystko jakbym od nowa się uczył. Jak rozmawiać, jak się kłócić, jak przeżywać radość, smutek tak na trzeźwo – wcale nie takie łatwe jak się mi wydawało.
Krok Szósty to ta gotowość, by Bóg uwolnił mnie od moich wad charakteru, które wyszły w Kroku Piątym, wad, które mam i mi dobrze z niektórymi, tak mi się przynajmniej wydawało. Bo przecież łatwiej jest zarabiać nieuczciwie pieniądze, niż uczciwie, prawda? Przecież wszyscy to robią, takie czasy. Czy aby na pewno? To właśnie te moje błędne przekonania, które głęboko we mnie tkwiły, a które wyszły w poprzednim Kroku. Trochę gotowy byłem choć się po ludzku bałem, jak na przykład przestać kłamać? Co sobie o mnie pomyślą, jak zareagują, ile mogę stracić?
Krok Siódmy kojarzy mi się z pokorą. Żona mi kiedyś powiedziała, że jestem jak Pinokio – kiedy kłamię, zaraz po mnie widać. Przyjąłem z pokorą. Byłem leniwy, zaczęło brakować pieniędzy, trzeba było zacząć normalnie pracować. Szybko łapałem urazy i pojawiała się złość, czasem zemsta. Sponsor dał sugestię: módl się za te osoby, które cię najbardziej denerwują. To było wyzwanie, ale działało. Nie było i nie jest idealnie, bo jestem tylko człowiekiem. Tu bardzo mi pomogło jedno zdanie, które usłyszałem: że lepiej mieć spokój wewnętrzny niż rację.
W Kroku Ósmym sporządziłem listę na podstawie Kroku Czwartego plus wszystkie inne osoby, które mi się przypomniały. Było tego sporo. No i jak poprzednio, wziąłem listę i pojechałem do sponsora, by omówić te wszystkie sprawy. Całe szczęście, że tak zrobiłem, bo gdybym zabrał się za to po swojemu, narobiłbym jeszcze więcej bałaganu. Obgadaliśmy, które osoby są na już za względu na podeszły wiek, osoby, które może kiedyś, bo na przykład są za granicą, no i były osoby, którym nie byłem gotów zadośćuczynić – dostałem sugestię, by się modlić o tę gotowość.
Krok Dziewiąty to działanie. Miałem już listę osób, stałem się gotowy (przynajmniej tak mi się wydawało) i dostałem sugestię od sponsora, by osoby, które skrzywdziłem spytać w jaki sposób je skrzywdziłem, bym się dowiedział tak naprawdę, co te osoby czuły, nie co mi się wydaje. Bez odwagi i mądrości, którą dostałem wtedy od Siły Wyższej, nic bym nie zdziałał. Wiele osób zareagowało bardzo pozytywnie, padały słowa: było minęło, to było tak dawno… Ale zawsze pamiętali, o czym mówiłem, to dawało do myślenia. Syn zareagował bardzo ciepło, powiedział, że w zasadzie jakiejś wielkiej krzywdy mu nie zrobiłem, że wszystko jest dziś już w porządku, ale musi mi powiedzieć, że nigdy mnie nie było, kiedy mnie potrzebował. To były mocne słowa, dla mnie bardzo mocne, uświadomiły mi istotną sprawę. Myślałem, że może za mało pieniędzy mu dawałem, że kiepski rower czy telefon mu kupiłem, a tu takie słowa. To zabolało, ale pokazało co mogę zrobić dziś, bo przeszłości nie wrócę, nie zmienię, a dziś mogę być, gdy mnie ktoś potrzebuje.
Krok Dziesiąty to taki Krok dla mnie na co dzień, bym nabierał nawyku załatwiania spraw od razu, a nie zostawiania je na kiedyś. Trudny Krok, bo moje wady nadal się czasem ujawniają co generuje problemy, kłótnie, urazy, czasem poczucie krzywdy. Zauważyłem, że moje sumienie inaczej działa, że jak coś zrobię źle, to nawet jak tego nie zauważę od razu, to po jakiejś chwili zaczyna w duszy boleć i wtedy przychodzi refleksja, by coś z tym zrobić. Najczęściej przeprosić, czasem przestać się dąsać na kogoś, czasem po prostu nie oceniając kto miał rację przeprosić za to, że nieadekwatnie zareagowałem.
Krok Jedenasty to krok, któremu poświęcam nadal dużo czasu codziennie. Myślę, że miałem bardzo błędne przekonania dotyczące tego, czym jest modlitwa i medytacja no i co to w ogóle jest świadomy kontakt z Bogiem. Zapytałem sponsora czym dla niego jest modlitwa i medytacja. Odpowiedział krótko: modlitwa to ja mówię do Boga, a medytacja to ja słucham Boga. Druga część tego Kroku mówi, że poprzez modlitwę, medytację i świadomy kontakt z Bogiem, próbujemy poznać Jego wolę oraz otrzymujemy siłę do jej spełnienia. To jest wyzwanie. Opowiem o pewnej życiowej sytuacji. Po kłótni z żoną złapałem urazę. Oczywiście moja męska duma nie pozwoliła mi przyznać się do błędu i poszedłem spać nie z żoną w sypialni tylko do pokoju na piętrze, gdzie zresztą zawsze spałem pijany. W złości się modliłem i prosiłem o jakąś wskazówkę do tej sytuacji. Przyszła dziwna myśl: „zło dobrem zwyciężaj”. Uraza, złość, zemsta – to złe sprawy, a przebaczenie, miłość – to sprawy dobre. Poszedłem do sypialni, przeprosiłem za swoje zachowanie i przytuliłem się do żony. W zgodzie poszliśmy spać. To mi pokazało, że warto szukać dobra i woli Boga.
Krok Dwunasty to tak naprawdę efekt pracy nad wszystkimi poprzednimi. Przebudzenie duchowe nastąpiło u mnie przy Trzecim Kroku. Następne Kroki ustabilizowały i wyszlifowały wartości, które się w moim życiu pojawiły. Pierwsze niesienie posłania zdarzyło się tak naprawdę dlatego, że miałem bardzo trudne soboty. Chodziłem rozdrażniony, nie mogłem sobie znaleźć miejsca, każde zajęcie sprawiało mi trudność. Sponsor spytał, czy chciałbym spróbować pójść na mityng do ośrodka odwykowego w każdą sobotę o 8.30. To było niezwykłe przeżycie. Od strachu, jak tam jest, po strach, co ja mogę tam powiedzieć. Okazało się, że te spotkania dobrze na mnie działają i soboty zaczęły się zmieniać. Po paru miesiącach we Wspólnocie, moja grupa macierzysta najpierw obdarzyła mnie zaufaniem i mogłem poprowadzić mitingi. Potem przyszła następna służba i następna. Myślę, że takim najistotniejszym sposobem niesienia posłania dla mnie, jest przekazywanie tego, co otrzymałem we Wspólnocie dalej innym. Mogę dać rozwiązanie, które sam otrzymałem: Program Dwunastu Kroków. Mam szczęście i taki dar od Boga, że jak gdzieś pojadę i podniosę rękę na znak, że jestem gotów sponsorować, to ktoś podejdzie i coś dobrego się zaczyna dziać.
Pozdrawiam z pogodą ducha
Adam wdzięczny alkoholik